Czasem sobie myślę, że fajnie by było, gdyby chociaż Święty Mikołaj zamiast szaleć po hipermarketach był rasowym twardzielem.
Byłem niedawno na zakupach. Niby nic takiego, w końcu każdy z nas od czasu do czasu zakupy zrobić musi. Gdyby jednak ta prosta czynność nie wstrząsnęła mną do głębi i nie przelała czary goryczy jaką noszę w sobie od pewnego czasu, to przecież nie miałbym o czym pisać.
A mam. Otóż nagle zachciało mi się orzeszków. Takich małych, słonych, których smakuje ci tylko pierwsza garść bo kolejne powodują już tylko pieczenie warg i nerwowe rozglądanie się za czymś do picia. Tak się złożyło, że orzeszki te były w promocji. Żeby nie było zbyt łatwo, promocja nie polegała na obniżeniu ceny, ale na prostej kalkulacji - dokup do słonych pistacjowe, a miseczkę dostaniesz gratis.
No miseczka wypas - mówię całkiem poważnie. Drewniana, stylowa. Nic tylko wysypać orzeszki i zaprosić znajomych. Pomimo, że jestem rasowym zakupowym twardzielem odpornym na wszelkiego rodzaju promocje, to zwyczajnie zmiękłem i stwierdziłem, że właściwie to na pistacje też mam ochotę, więc co mi tam. Biorę pakiet z miseczką i do kasy.
W poczuciu dobrze wykonanej misji i zadowolenia z niezłego interesu wróciłem do domu, gdzie zainicjowałem nowy nabytek, poprzez wypełnienie go zawartością z obu paczek. I nagle okazało się, że mam dwa gatunki orzeszków, a tylko jedną miseczkę. Spowodowało to, iż na horyzoncie pojawiło się nowe, zupełnie racjonalne zadanie: zjedz orzeszki i kup następne z drugą miseczką gratis.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Dla własnego usprawiedliwienia dodam, że nawet się do tych orzeszków nie przymuszałem, bo zwyczajnie je lubię.
Przy następnej wizycie w sklepie radośnie pchałem wózek w drodze do upatrzonej półki z orzeszkami. Traf chciał, że tym razem podjechałem z drugiej strony i zupełnie przypadkiem natknąłem się na wyżej wspomniane paczki osobno, bez miseczki. Jak niewinne dziecko dodałem w pamięci ich ceny by upewnić się, że wynik będzie identyczny jak w zestawie z miseczką gratis.
Okazało się, że miseczka gratis kosztuje 7,50zł.
Nawet się nie zdenerwowałem. Tylko nagle jakoś zaczęły mnie drażnić kolędy sączone z głośników. Zauważyłem też, że nie wiadomo skąd napierać zaczęły dzikie tłumy ludzi zgarniające co popadnie z półek niczym pługi. Dodam, że okres był gorący, bo świąteczny, a tik prawej powieki mam też czasami bez wyraźnego powodu.
Tak czy owak, osaczony przez wielkie plansze z napisem PROMOCJA, przez chwilę poczułem dziwną ochotę spalenia opony, względnie samochodu, zarzucenia kaptura i splądrowania najbliższego McDonaldsa. A trzeba Wam wiedzieć, że na samą myśl o antyglobalistach i innej socjalistycznej zarazie zazwyczaj aż mną rzuca.
Zachowałem się więc jak prawdziwy mężczyzna i wrzuciłem opakowanie z gratisową miseczką za siedem pięćdziesiąt do wózka. Bo i czemu tu się dziwić, skoro nawet w telewizji reklamują plan 60 minut za darmo, nie dodając wszakże, że tym razem "za darmo" oznacza 50zł miesięcznie.
Tak więc, drodzy obywatele, nie ma jak dobra promocja!
Polub to:
Podziel się:
Ten felieton opisuje wyłącznie subiektywny punkt widzenia jego autora.
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.