Stany Zjednoczone to wspaniały i fascynujący kraj. Gdy człowiekowi już wydaje się, że nic go w życiu nie zadziwi, rzeczywistość „mejd in juesej” funduje mu solidny cios obuchem w potylice. Tak też było i ostatnio, gdy osoby śledzące życie w kraju naszego Małego Brata dowiedziały się o rewolucji na tamtejszej poczcie.
Amerykańska poczta istnieje niemal od zawsze. W każdym razie „od zawsze” licząc czas miarą mieszkańców kraju, który swoim powstaniem z ledwością załapał się na istnienie I Rzeczypospolitej. Od zawsze też to właśnie poczta dostarczała jeden z najbardziej popularnych w Stanach towarów – pisma sądowe.
Nasi bracia zza oceanu uwielbiają się sądzić. Podano ci gorącą kawę? Szok. I pozew. Nie ostrzeżono cię, że włączoną piłą mechaniczną nie należy drapać swędzącego krocza? Skandal! I rzecz jasna pozew. Zrobiono cokolwiek? Lub czegokolwiek nie zrobiono? Nie ważne. Na pewno nadaje się to do tego, żeby kogoś pozwać.
Ekonomia bywa jednak nieubłagana, a w sytuacji kraju, którego budżet może w najlepszym razie konkurować z kieszonkowym zbierającego na lizaki polskiego przedszkolaka, każdy cent się liczy. Ostatnio więc przetarg na obsługę listów sądowych wygrał niezależny operator – Amerykańska Grupa Pocztowa. No i zaczęło się.
- Nie no, murwa kać – nie wytrzymuje John, machając przy tym awizo. – Gdzie ja mam ten list odebrać? Odsyłają mnie od sklepu rybnego do piekarza. Od piekarza do fryzjera. Od fryzjera... posłali mnie w cholerę. Panie prezydencie, jak żyć?
Okazuje się, że aby wygrać przetarg na obsługę tak specyficznych listów, nie trzeba mieć wcale własnej sieci placówek. Wystarczy zaproponować odpowiednio niską cenę i po wygraniu przetargu na chybcika podpisać umowy o współpracy ze wszystkim co się rusza – kwiaciarniami, sklepami monopolowymi, butikami second hand ze sprowadzaną z Polski odzieżą, itd.
- Żeby choć z seks shopami i klubami go-go współpracowali – mruczy pod nosem John. – Człowiek by przynajmniej mógł starej wcisnąć, że kolejka była i musiał sobie w kolejce godzinę... ekhm... postać. A tak? Porażka.
To co jednak dla jednych jest porażką, dla innych jest źródłem inspiracji.
- To fantastyczne – zachwyca się przedstawiciel rzeszowskiej gildii kupieckiej. – Nasi klienci już od dawna byli znudzeni monotonią zakupów w naszych sklepach. Domagali się czegoś nowego. Pomysł ze Stanów pozwolił nam wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom.
Otóż tydzień temu rzeszowscy kupcy ustalili grafik, zgodnie z którym klienci po pieczywo muszą się udać do sklepu rybnego, po ryby do kwiaciarni, po kwiaty do manikiurzystki, manikiur zrobią u wenerologa, a na wstydliwe choroby przebadają się w sklepie żelaznym. Nie trzeba dodawać, że pomysł od razu chwycił i w ciągu zaledwie kilku dni rozprzestrzenił się na cały kraj, przyjmując – na cześć amerykańskiego pierwowzoru – nazwę „pocztingu”.
- Nie no – uśmiecha się Pan Zenon, pokazując kupione w papierniczym pęto kiełbasy. – Mają łeb te Amerykany. Zagrycha kupiona. Teraz tylko do zoologicznego po pół litra i można imieniny szwagra świętować.
Drobna zmiana, a tyle radości. I jak tu nie kochać naszych Braci Mniejszych?
Polub to:
Podziel się:
Aby ocenić, kliknij odpowiednią gwiazdkę (średnia ocena:9.1 | oddanych głosów:27)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.